12 maja 2025 r. Dział Zbiorów Regionalnych przygotował seminarium pt. „Przyjazne serca mnie ogrzewają”. Poświęcone zostało gorzowskiej poetce i współzałożycielce Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury (RSTK), Marii Przybylak w 20. rocznicę jej śmierci i współorganizowane było przez Związek Literatów Polskich (ZLP)przy współpracy z RSTK i Miejskim Centrum Kultury.
Spotkanie rozpoczął występ uczniów z II Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Gorzowie Wlkp. Młodzież recytowała wiersze pani Marii, poddając je własnej, wyjątkowej interpretacji.
Prowadząca, Agnieszka Kopaczyńska-Moskaluk, prezeska gorzowskiego oddziału ZLP przybliżyła zebranym sylwetkę Marii Przybylak oraz podkreśliła, jak istotne jest pamiętanie o artystkach-kobietach, które miały ogromny wpływ na rozwój życia literackiego w regionie.
Następnie o twórczości poetki – o ponadczasowości i niezwykłej głębi jej poezji opowiedział prof. AJP dr hab. Przemysław Słowiński. Podkreślił, iż twórczość Przybylak, będąca swoistym dziennikiem, mimo pozornie prostych konstrukcji niesie za sobą nie tylko ogromny ładunek emocjonalny, ale skłania także odbiorcę do refleksji nad istotnymi kwestiami.
Wspomnieniami dotyczącymi pani Marii podzielił się także jeden z gorzowskich poetów, Roman Habdas. Poczas niezwykle poruszającego wystąpienia przedstawił panią Marię jako osobę nie tylko ciepłą, ale także niezwykle zaangażowaną w gorzowskie środowisko literackie, chętnie służącą radą, ale również, jako osobę, która była pewna siebie i nie bała się mówić, co myśli.
Ostatnim prelegentem był Czesław Ganda, prezes RSTK, współzałożyciel stowarzyszenia, który podzielił się swoimi wspomnieniami dotyczącymi początków działalności stowarzyszenia, organizacji Interdyscyplinarnych Warsztatów Artystycznych, w których pani Maria Wielokrotnie uczestniczyła. Zdradził też kulisy związane z wydawaniem twórczości literackiej w Zakładzie Włókien Chemicznych Stilon, w którym poetka pracowała.
Seminarium zwieńczył występ artstyczny członków RSTK w ramach cyklu Obrazy – Słowa – Dźwięki. Występujący na scenie Janina Jurgowiak, Łucja Fice, Maria Borcz, Krystyna Woźniak, Roman Habdas, Sylwester Turski, Czesław Ganda w poetycko-muzyczny sposób przedstawili twórczość poetki.
W trakcie spotkania puszczony został też fragment filmu Ryszarda Kućki, zaprezentowane też zostały prace plastyczne: „W pajęczynie nić opętana” Małgorzaty Jaromy, „Spojrzenie” Anny Ralickiej, „Impresja gorzowska” Geno Małkowskiego, „Prosto z mostu” Danuty Śniak-Filipczak i „Nostalgia” Anny Tylkowskiej.
Tekst: Magdalena Kubacka
Fot. Magdalena Kubacka, Grzegorz Urbanek
Refleksja o Marii Przybylak
Łączył nas niewyszukany język
W połowie 1988 roku, debiutując rymowanymi wierszykami na łamach „Ziemi Mosińskiej”, jeszcze nie wiedziałem o istnieniu gorzowskiego Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury, działającego przy klubie „Chemik”. Ale już jesienią, na trasie z Gorzowa do Sitnicy, jadąc nad Drawę za lipieniami z Jurkiem Pawluczykiem, klawiszowcem zespołu mającego próby w owym miejscu, zostałem zachęcony, by tam zajrzeć. Jurek mówił o „eresteku”, że to miejsce w sam raz skrojone dla mnie. Do „Chemika”, przy ulicy Drzymały 26, odważyłem się przyjść dopiero po kilku miesiącach. I nie od razu, ze spotkanymi tam poetami i plastykami, zostałem. Po roku wróciłem, bo stowarzyszenie tworzyły osoby, o których Czesław Ganda mówił i nadal powtarza: – „Że to ludzie, którym w duszy coś gra”.
Moja znajomość z Panią Marią trwała ćwierć wieku. Po Jej śmierci zostałem dwukrotnie poproszony o napisanie subiektywnego szkicu o wyjątkowej gorzowskiej Poetce. Pierwszy raz trzy lata po Jej odejściu, a drugi raz w 2023 roku. Cóż więcej, zatem, mogę dodać na okoliczność dzisiejszego spotkania? Z pewnością podpierać się będę wcześniejszymi refleksjami.
Byłem, jestem i pozostanę niezmienny w swoim, o Marii Przybylak, świadectwie. Pani Maria była i pozostała dla mnie swoistą matką gorzowskiego, robotniczego środowiska literackiego z końcowych lat minionego wieku. Środowiska ludzi, którym zaledwie zawodowe wykształcenie nie przeszkadzało, by z wolna wspinać się na stopnie lokalnego Parnasu. Pani Maria, jak dla mnie, obok Kazimierza Jankowskiego, ukazała, że robotnik też potrafi składać słowo do słowa. Że potrafi nadrabiać literackie, w wielu przestrzeniach, zaległości. A jak wiemy, Ona sama ukończyła tylko trzy klasy szkoły powszechnej. Urodzona i wychowana w wiosce Nowosiel, gdzie rzeczka Mereczanka toczy wody do Jasiołdy. Gdzie niełatwa do uprawy i życia, nasycona mokradłami, ziemia pińska. Tam, w wiejskiej prostocie Polesia wymagającego od żyjących wielkiego hartu, wzrastała w dość licznej rodzinie i w wierze przodków. Tam dojrzewała, hodowała w sobie wrażliwość, bacząc na trud pracy rodziców, na ich starania o wielodzietną rodzinę w okresie biedy międzywojnia, w trudach bolszewickiej, później niemieckiej i ponownie sowieckiej, okupacji. Powojenną nową ziemią, dla dziewczyny Poleszuczki, okazał się daleki i obcy zachód Polski. Tutaj nie słyszała już dźwięków wołynki czy żelejki, a uliczne zgrzyty tramwajów. Wsiąkał w dziewczynę, później w żonę i matkę łoskot maszyn, jęk suwnicy i bezpardonowy, twardy, męski, grubiaństwem cechowany słownik ludzi z wielkiej załogi Stilonu. Nie wystarczyło jednak owego prostactwa, by nim przesiąknąć. Zachowała w duszy delikatną kobiecość, prostotę wyrazu, czułość. Swoje wiersze chowała przed mężem. Żyła obowiązkami żony i matki, ale poprzez Klub Młodych Pisarzy, z którym nawiązała kontakt, nabywała umiejętność zapisywania fraz. Pielęgnowała zdobywaną naukę i z wolna stawała się – najpierw w zakładzie pracy, później w gorzowskim środowisku kulturalnym –rozpoznawalna. Dziewczyna z Polesia swoją pracowitością ubraną w skromność, empatię, serdeczność okazywanych gestów, wnosiła prawdziwość. W wierszu bez tytułu z 30 strony tomiku „Cerowane lata” pisała: // nie płakały wierzby / mojego odjazdu… // wiedziały / że mój odjazd od tych stron / to tylko wieloletnia / wycieczka do miasta / że do ojcowskiego pola / będę wracać / myślami / bo nikt się nie odżegna / od stron dzieciństwa / od stron / z którymi / latami się zrastał/.
Kiedy przemierzam gorzowską nekropolię, jej główną aleją, kiedy odchodzę o kilka kroków w bok, gdzie grób Pani Marii, aby darować modlitwę, nachodzą mnie myśli, jakie wiersze zrodziłaby dzisiaj matka poetka, wierna Panu Bogu, ucząca się miłowania z babcinej kantyczki? Jakie wiersze, kiedy dzisiaj wiara płycizną dla mas, taka chwiejna dla naszych dzieci, odstręczana wnukom ustami dyktatury karłów, którzy wyostrzają pilniki słów i przykładają zdzieraki do ustalonej poprawności. W wierszu pt. „W imię Ojca i Syna” z wspomnianego już tomiku „Cerowane lata” , pisze: //są tacy co mówią / że Go nie ma / że śmierć / sama przychodzi / wydaje się im / że sami / grają na klawiszach życia / ale to On / w odpowiedniej chwili / zagra na c z a r n y c h / i wtedy / staną przed Jego obliczem //.
W moim wspomnieniu zamieszczonym w „Pegazie Lubuskim” w grudniu 2023 roku napisałem: „Wiersze Przybylakowej tchną religijnością i zwyczajnością dni, dostatek w nich Dekalogu, esencji czułości dla drugiego człowieka, trudu i radości z pracy. Doświadczona życiowo, wczesnym odejściem męża, opieką nad dziećmi, w tym, nieomal do chwili śmierci, nad niedowidzącym synem, wnosiła z każdym przyjściem na czwartkowe spotkania Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury, tchnienie pogody ducha. Skąd Pani Maria, tak doświadczana przez życie, miała w sobie tyle światła? A dlatego, że – jak pisała w jednym z przepięknych wierszy o swojej matce – wniosła w swoje trwanie powtarzane przez matkę słowa (cytuję z pamięci): …zakochaj się, dziewczyno, zakochaj się w robocie. W jakiejkolwiek, byle rzetelnie i uczciwie wykonywanej. I zrozumiałem, obserwując zachowania Pani Marii, ukazywaną roztropność, również w wersach, że taka postawa względem wykonywanej pracy poparta pełnią wiary, która niesie zaangażowanie, daje wewnętrzną pogodę i światło, także na chwile kroków w ciemnościach, gdzie potknięcia i upadki”. Zaangażowanie, przykładanie rąk do wszystkich, za życia Pani Marii, organizowanych przez RSTK Interdyscyplinarnych Warsztatów Artystycznych, od Dankowa zaczynając, przez Lubniewice, aż po Garbicz, niosło i mnie. Zawsze oddana każdemu z uczestników, zawsze przygotowana do autorskich wystąpień, do wszelakich wspólnych działań. Sporo czasu poświęcała, od chwili przyjęcia do Związku Literatów Polskich i utworzonego w Gorzowie Wielkopolskim jego oddziału, na współpracę z prezesem Ireneuszem Krzysztofem Szmidtem. Pamiętam, jak bardzo zależało Pani Marii na zrodzeniu się naszego lokalnego pisma literackiego „Pegaza Lubuskiego”. Obowiązkowa – jak mało kto – przynaglała mnie, by razem pojawić się u wspomnianego Irka, w dniu, w którym zaplanował pierwsze, do powołania pisma, spotkanie. Późnym i zimnym popołudniem dotarliśmy na ulicę Matejki, ale pozostali zaproszeni, niemający poczucia obowiązkowości, takiego jak Maria, zawiedli. Nie pozostało mi wtedy nic innego, jak Panią Marię odwieźć do domu.
Chciałbym w swoim wspomnieniu przytoczyć jeszcze dwa epizody, jakie w naszej, 25-letniej znajomości zaistniały. Obydwa odnotowałem w moim pierwszym, poświęconym Marii Przybylak szkicu, drukowanym na łamach „Pegaza Lubuskiego” trzy lata po jej śmierci.
„Wczesne słońce przegląda się w Warcie. Wzdłuż torów zaśmiecona Polska. Kutno witamy przed południem. Przesiadamy się i dalej w kierunku grodu książąt mazowieckich, przez znany ze stadniny koni Łąck. Gdy wagony wtaczają się na rozpięty nad Wisłą most, przyklejam do szyby nos. Po drugiej stronie, na wysokim brzegu rozsłonecznione mury płockiej historii. Wraz z panią Marią Przybylak, szykujemy się do opuszczenia pociągu, który właśnie przeskoczył szeroko rozlaną rzekę”.
To był nasz pierwszy i jedyny wspólny wyjazd w Polskę, na spotkanie autorskie, które odbyło się w Domu Literata, a zarazem w domu rodzinnym Władysława Broniewskiego. Podróż w towarzystwie Pani Marii była przyjemnością. Zresztą zawsze czułem się przy niej komfortowo, powiedziałbym nawet, że bezpiecznie, jak przy matce. Emanowała nie tylko serdecznością i ciepłem, ale wielką ujmującą prostotą. Łączył nas niewyszukany język, od czasu do czasu przecinkowany żartem. W tamtej podróży, na jej przedostatnim etapie, kiedy zmęczeni po dniu osobistych wrażeń wiezionych z Płocka, zaistniała swoista scenka.
„Za godzinę nasze powieki będzie sklejał stukot kół. Teraz jednak siedzimy na poczekalni dworcowej węzła kolejowego w Kutnie. Czekamy na nocny z Warszawy przez Bydgoszcz i Piłę do Gorzowa. Po lipcowym upalnym dniu, zbliżająca się północ owiewa nas chłodem. Rozsiedliśmy się na pamiętających Gierka, ławkach, obok podręczne torby. Oprócz nas w poczekalni jeszcze kilka osób, które w rytm zapowiedzi nadjeżdżającego skądś dokądś pociągu, bezzwłocznie ją opuszczają. Został tylko młodzian skulony na ławce z ręką pod głową i wystającą gazetą z kieszeni. Wtedy pani Maria powiedziała: „Chłodno mi”, a ja tak odruchowo obejmuję Marię ramieniem i tym gestem zapraszam, aby się bardziej przytuliła. W tej samej chwili, ów młodzian, jeszcze przed chwilą chrapiący, budzi się i zerka w naszym kierunku. Wtedy intuicyjnie zaczynamy grać… parę kochanków. Pełne czułości zwroty wyrażają nasze uczucia, są słodkie i na tyle głośne, aby poczekalniany sąsiad wyraźnie je słyszał. Pani Maria odgrywa rolę bez najmniejszej żenady. Odpowiada miodem słów na moje zwroty. Jak dwie sierpówki nadstawiamy swoje dziobki i cmokamy się, aby jeszcze bardziej upodobnić się do niecodziennej w tym miejscu, pary. Młodzian patrzy z niedowierzaniem. W końcu podnosi się, spogląda w naszym kierunku raz jeszcze i wychodzi. Śmiejemy się do rozpuku. Poczekalnia zostaje tylko dla nas”.
Kabaretowa, chwilą zrodzona scenka, zbliżyła nas mocniej. Wkrótce po tym, na wieczorze autorskim Pani Marii w gorzowskim Klubie „Na Zapiecku”, głębiej uświadomiłem sobie jej trudne życie i bagaż lat, który dźwigała. Przyrzekłem sobie wtedy, że przy każdej okazji wspólnego gdzieś przebywania, jeśli tylko będę dysponował samochodem, odwiozę Panią Marię do domu. Postanowieniu zostałem wierny.
W lipcu 2005 roku znowu jechaliśmy do Płocka. Jednak oprócz nas, było jeszcze kilka osób z gorzowskiego RSTK. Mieliśmy przedstawić koncert słowno-muzyczny z cyklu „Obrazy – Słowa – Dźwięki”. Niedługo po tym wydarzeniu, po powrocie, dałem Pani Marii wybrane do składanego tomiku wiersze, aby przejrzała je i odniosła się, jako do całości zbioru. Po upływie, bodaj tygodnia, Pani Maria niespodziewanie pojawiła się w moim mieszkaniu i w jednej chwili się rozpłakała. Powodem strapienia było zagubienie przekazanych tekstów. Stało się to na przystanku. Kiedy nadjechał tramwaj, Pani Maria zapomniała zabrać z ławki odłożony nań skoroszyt. Uświadomiła to sobie, kiedy wysiadała opodal pomnika Mickiewicza. Kiedy wróciła, teczki z wierszami nie było. Wtedy starała się poruszyć przysłowiowe niebo i ziemię. Monitowała w rozgłośni radiowej i telewizji, w prasie. Wszystko na nic. Wiersze przepadły. Ostatecznie, bardzo przejęta tym co zaszło, przyszła na swoistą, w moje progi, „spowiedź” i rozpłakała się. Na szczęście wszystkie teksty miałem w komputerowym pliku i nic poważnego się nie stało. Owo wydarzenie z pewnością kosztowało Panią Marię sporą utratę zdrowia. W dwa tygodnie po stresującym zdarzeniu doznała udaru.
Jesienią tego samego roku, gdy w stanie ciężkim leżała w szpitalu, jako stowarzyszenie realizowaliśmy kolejne warsztaty w Garbiczu. Starym zwyczajem zorganizowano tam konkurs poetycki z motywem jesieni. Przez kilka dni mocowałem się z tematem, ale bezskutecznie. Ostatniej nocy, po męskiej rozmowie z Duchem Świętym, nieomal jednym ciągiem napisałem wiersz, kierowany do bliskiej, a nieobecnej z nami osoby. Wtedy dopiero, uspokojony odrobieniem zadania, usnąłem. Nazajutrz okazało się, że konsultanci literaccy uznali za najciekawszy właśnie ten, wymodlony tekst.
List do Marii Przybylak
Mario,
piszę do Ciebie z Garbicza
gdzie jak co roku
worek wierszy rozpruty
a dnia brakuje
Listopad tutaj miłosierny dla nas
to i farby dość gęsto nakładane
schną szybciej za pędzlem
Wieczory jak zawsze sceniczne
nabrzmiałe karminem ust
niosą śpiew dziewcząt
później już tylko
nocy głębię witamy
przy winie
i rozpruwamy kolejne
wspomnienia
i lata cerowane
z Tobą
Pani Maria Przybylak, od chwili twórczego działania, od zakwitu w Gorzowie Wielkopolskim Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury, oddziału Związku Literatów Polskich, nie żałowała siebie i wysiłku na rzecz kultury dla miasta. A przecież, jak każda kobieta, żona i matka zajmująca się domem, musiała jeszcze, jak pisze w wierszu pt. „Poza rutyną” : //w tę noc zrobić prasowanie / bielizna na tę czynność czekała wiele dni / synowi pocerować przetarty łokieć swetra / przeczytać trzydzieści stron „Quo Vadis” /…/.
Ot, taka refleksja. Proza, zwyczajność życia poetki, co od rana stać musiała, jak inne kobiety, w ogonkach, później przy kuchni i dla marchewki w ogródku znaleźć czas, i dla oczekiwań wnucząt. Matka i babcia, sąsiadka, znajomka, dla mnie poetka koleżanka – Pani Maria Przybylak, po części matka od wierszy, z którą łączył mnie niewyszukany język oraz prostota wiary.